Dzisiejszy dzień, czyli 16 września, zapadnie w pamięci wielu ludziom na kilka najbliższych dekad. Reforma oświaty przewraca bowiem funkcjonowanie szkół do góry nogami. Niby wracamy do starego, ale jak mówią, nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody. Pamiętamy 8 – klasowe szkoły podstawowe, pamiętamy albo 4- letnie licea czy 5 –letnie technika. Jednak czeka nas (chyba albo na pewno) nowa rzeczywistość.

Uważnie wysłuchałem wypowiedzi naszej pani Minister Oświaty. Przedstawiła świetlaną, według niej, przyszłość szkół, nauczycieli i uczniów. A tak naprawdę, to cała reforma pisana jest palcem po piasku. Słowa, słowa i słowa. Nikt nie wie czego, z czego i kto będzie uczył nasze dzieci. Nikt nam nie powiedział za jakie pieniądze reforma będzie przeprowadzona. Bo podpisać papier – ustawę, można zawsze i wszędzie. Jak mówią: papier przyjmie wszystko – nawet i ustawę o reformie oświaty. Gorzej z jej realizacją.

Pamiętam ustawę z 1999r. gdy tworzono gimnazja. Przygotowania trwały pięć lat. Przygotowywali się dyrektorzy, którzy mieli czas, by tworzyć bazę lokalową i dydaktyczną. Przygotowywali się nauczyciele doskonaląc się i przygotowując do nauczania nowych przedmiotów, tj przyroda, informatyka. Przygotowywały się samorządy kierując przyznawane środki na przekształcanie lub adoptowanie pomieszczeń do nowych warunków oświatowych. Autorzy podręczników i metodycy mieli czas na dopracowanie programów i podręczników dla uczniów.

A dzisiaj dowiedziałem się, że od pierwszego września uczniowie klasy I, IV i VII będą kształcić według nowej (nikomu nie znanej) podstawy programowej, nowych (na dzień dzisiejszy – wirtualnych) podręczników. Organizacja pracy szkoły też wygląda mgliście. Słowa, tj.: „mogą”, „powinny”, „dobrze byłoby”, wprowadzają wolną amerykankę w przekształcaniu szkół, zatrudnianiu nauczycieli. Jako rodzic pilnie obserwujący politykę oświatową prowadzoną przez dyrektorów pod dyktando burmistrzów, starostów czy wójtów, można się tylko domyślać, że zwolnienia w szkołach będą. Zwłaszcza w gimnazjach. A do pracy w podstawówkach trzeba będzie dać szanse młodym, to nic, że nie zawsze przygotowanym. (W nawiasie: uczelnie, zwłaszcza niektóre nie przygotowują, tylko wypuszczają absolwentów za niemałe pieniądze – ale to będzie w przyszłości inne tekst). Albowiem nauczyciele stażyści, czy nauczyciele kontraktowi są tańsi, można dawać im zastępstwa i nadgodziny i kasa gminy będzie pełniejsza.

Nie słyszałem lub ominęła mnie informacja o subwencjach na dzieci: czy trzeba będzie tak jak dzisiaj przechodzić przez gęste sito gminy, czy będzie przekazywana bezpośrednio szkołom i wydatkowana przez dyrektorów? Będę drążyć temat i szukać odpowiedzi.

 

Poprzedni artykułKolejne punkty Sparty
Następny artykułFotoradary jednak potrzebne?