Dzwonią do domów, pukają do drzwi, zaczepiają na ulicy. Chcą porozmawiać o… . Właściwie nie wiem o czym, bo szybko dziękuję za rozmowę. Poniżej garść informacji o Świadkach Jehowy, która pomoże ich zrozumieć i ewentualnie „dać odpór” w dyskusji.
I Trochę historii
Świadkowie Jehowy (Chrześcijański Zbór Świadków Jehowy) – powstali w drugiej połowie XIX w. Założycielem był Charles Taze Russel, który urodził się w rodzinie prezbiteriańskiej (jeden z kościołów protestanckich). Grupa osób, której nie odpowiadały żadne ówczesne kościoły, wspólnie zaczęła badać Pismo Święte, by odczytać jego „prawdziwe” przesłanie.
Russel swoimi „odkryciami” na temat nowego odczytania Biblii próbował zainteresować współczesne mu kościoły. Russel wykazywał, że czasy pogan skończą się w 1914 roku i zostanie wprowadzony wiek sądu. W 1874 r., w sposób niewidzialny powtórnie przyszedł Jezus Chrystus (Russel wyliczył, że wtedy minęło 6 tys. lat od początku ludzkiej historii) i od tego roku zaczęło się szczęśliwe tysiąclecie. Nie potrzeba chyba tych bzdur komentować, nic dziwnego, że przedstawiciele ówczesnych kościołów nie dali się przekonać nawiedzonym teologom. Żaden z dyskutantów nie przyjął argumentacji Russela. Wtedy Russel uznał, że z nową interpretacją Biblii trzeba docierać do poszczególnych ludzi. I tak to się zaczęło.
W 1878 roku miało nastąpić zmartwychwstanie „klasy niebiańskiej”. Zmarli święci mieli zmartwychwstać, a żyjący święci mieli iść do nieba w 1914 roku. Gdy w 1878 roku nic się nie zdarzyło, część zwolenników odeszła ze wspólnoty.
W 1891 r. Russel napisał, że piramida Cheopsa jest „Bożym Świadkiem i Biblią w Kamieniu”.
W 1897 r. Russel rozstał się z żoną, która dotąd mocno go wspierała.
W 1903 r. odbyła się publiczna debata, w której Russel dowodził, że osoby zmarłe naprawdę są martwe i nie żyją, ani w niebie, ani w piekle.
W 1914 r. wprawdzie wybuchła wojną, ale oczekiwania badaczy Pisma Świętego się nie spełniły. Nie upadły światowe struktury państw i kościołów, nie zmartwychwstali „święci”, a żywi badacze nie zostali porwani do nieba.
W 1916 r. Charles Russel zmarł. Zdążył zapowiedzieć „koniec świata” na 1918 rok.
Po śmierci założyciela w ruchu nastąpił kryzys i doszło do podziałów. Następcą Russsela został Joseph Franklin Rutherford.
Nowy szef w 1922 r. rozpoczął kampanię „Miliony obecnie żyjących nigdy nie umrą”. W 1925 roku miało się bowiem rozpocząć ziemskie zmartwychwstanie wiernych mężów z czasów biblijnych. Wybudowano nawet w Kalifornii dom dla Abrahama, Izaaka, Jakuba i innych patriarchów.
Rutherford wyznaczył nową datę końca świata na 1945 r. Sam jej nie doczekał, zmarł w 1941 roku.
Następca Rutherforda – Nathan Homer Knorr – wyliczył kolejną datę przełomu – rok 1972. Knorr uznał, że Russel pomylił się w obliczeniach o prawie 100 lat. Później przesuwa datę na 1975 rok. Ma wtedy odbyć się ostateczna bitwa Chrystusa (który nie jest Bogiem tylko… archaniołem Michałem) z szatanem.
Po nieudanym końcu świata szeregi Świadków Jehowy opuszcza blisko milion osób. W 1977 r. umiera Knorr.
Nowy prezes – Frederick William Franz – dodał do roku 1914 70 lub 80 lat (życie jednego pokolenia) i stąd mu wyszło, że armagedon wypadnie w 1984 lub 1994 roku. Po kompromitacji 1975 roku, Towarzystwo unikało podawania dokładnej daty.
Ponieważ wszyscy przywódcy byli pewni, że świat się skończy w XX w., rok 2000 był ostatnią „szansą” na realizację przepowiedni. Wiemy, że znowu nie wyszło.
Teraz do 1914 roku dodano 120 lat (tyle czekał Noe na potop) i nowa data końca znanego nam świata to rok 2034. Mam szansę dożyć kolejnej klapy Świadków Jehowy.
II Jak rozmawiać?
Dobrą wskazówką są zasady wskazane przez biskupa Herberta Bednorza (1908-1989), który napisał do wiernych: „Jak zareagujemy [na wizytę świadków Jehowy]? Bez złości i nienawiści, ale niemniej stanowczo i mocno! Nie będziemy wpuszczali sekciarzy do mieszkań, nie będziemy wszczynali dyskusji, bo ona i tak zwykle nie daje żadnego rezultatu. Fanatycznego sekciarza nikt nie przekona, dlatego trzeba go odsunąć, przypominając mu, że odgrywa rolę fałszywego proroka, który przychodzi w owczej skórze, a wewnątrz jest wilkiem drapieżnym (Mt 7, 15)”.
Moim zdaniem, mimo, że zaczepiający nas Świadkowie Jehowy są odporni i przygotowani na stwierdzenia typu: „Służycie fałszywemu prorokowi„, to należy tego argumentu używać. To od razu ustawia relacje – to nie oni atakują. Ja spróbuję dodać: „To nie jest przypadek, że się spotkaliśmy. Sprawił to Bóg, który chce, byście do Niego wrócili. Nie będę wskazywał Wam błędów i niekonsekwencji w Waszym przepowiadaniu – to Wasze zadanie. Ja Wam mówię, że służycie fałszywemu prorokowi, i gdy Bóg na Sądzie Was zapyta: dlaczego służyliście fałszywemu prorokowi, nie będziecie mogli powiedzieć, że nikt Was przed tym nie przestrzegł.
alb