Już w sobotę 18 lutego o godzinie 19:00 w Hali Widowiskowo-Sportowej w Płotach pojawi się Maciej Balcar, który zagra koncert promujący jego najnowszą płytę pt. „Znaki”.
Przed tym wydarzeniem przeprowadziliśmy z Maciejem wywiad, w którym specjalnie dla naszych czytelników opowiada o swojej muzyce, płycie oraz największych marzeniach.
eGryfice.pl: Jak to się stało, że pojawi się Pan właśnie w Płotach? Jest to dość mała miejscowość, rzadko goszcząca znanych artystów.
Maciej Balcar: Bardzo się cieszę na ten koncert, mam w pobliskim Nowogardzie sporo znajomych. To właśnie stąd pochodzą moi wydawcy, Magda i Mariusz Konieczny. Bardzo bliscy mi ludzie, którzy wierzą w mój talent i wspierają mnie w solowych działaniach. Pojawiam sie tam, gdzie zostaje zaproszony. Myślę, że to ludzie przychodzący na koncert tworzą atmosferę i nie ma wielkiego znaczenia, czy gramy w centrum metropolii, czy w małej miejscowości. Nie raz się o tym przekonywałem na własnej skórze.
Czy długo pracował Pan nad materiałem do najnowszej płyty?
MB: Realizację nagrań rozpoczęliśmy w maju, a zakończyliśmy w listopadzie minionego roku. Prace odbywały sie w Raven Studio pod Tarnowem i Balcar Studio pod Wrocławiem. Oczywiście sam wybór i aranżacje utworów na płytę trwały znacznie dłużej, niektóre utwory „dojrzewały” do realizacji nawet kilka lat. Na tej samej zasadzie, mam już pewne pomysły, a czasami realne piosenki, które prawdopodobnie ukażą na następnej płycie, za dwa lata.
Co było inspiracją do powstania „Znaków”
MB: Od dłuższego czasu marzyła mi się płyta, która nie będzie jedynie zbiorem piosenek, ale czymś w rodzaju projektu koncepcyjnego. Znaki są tu tematem przewodnim, zarówno te namacalne, fizyczne, jak i te słabo dostrzegalne, eteryczne. Również, te które wysyłają nam inni ludzie. Płyta jest czymś w rodzaju rozważań na ten temat. Oczywiście w dość umownym tego słowa znaczeniu.
O Maku – jedna z najbardziej popularnych piosenek z płyty, za której tekst służy wiersz Czesława Miłosza – skąd taki pomysł?
MB: Z wierszem Czesława Miłosza „Przypowieść o maku” zetknąłem sie już w szkole podstawowej, od razu zapadł mi w pamięć i poczułem, że ten przekaz, jak i punkt widzenia świata jest mi bardzo bliski. Już wtedy znałem go na pamięć. Teraz, jako dorosły człowiek postrzegam filozofię zawartą w wierszu trochę inaczej, ale w dalszym ciągu jest dla mnie bardzo ciekawa i godna uwagi. Zrobienie muzyki do tego tekstu było tylko kwestią czasu.
Wielu słuchaczom kojarzy się Pan z radiową Trójką. Czy ocenia Pan swoją muzykę jako niszową, czy może celem są pierwsze miejsca na listach przebojów popularnych stacji?
MB: Odbiorca mojej muzyki to raczej ktoś, kto chce posłuchać naprawdę zdolnych muzyków, wzruszyć się melodią i tekstem, zadumać się nad jakimś zagadnieniem, zajrzeć w głąb siebie. Czy mamy szansę osiągnąć komercyjny sukces? Zawsze. Obawiam się jednak, że obecne standardy popularnych stacji radiowych są dalekie od tych założeń. Ma być lekko, skocznie i łatwo do zapamiętania. Równie łatwo do zapomnienia. Dżem nigdy nie szedł w tym kierunku i dzięki temu wygrał. Ja podobnie, wychowany również na Grechucie, Niemenie, Demarczyk i Młynarskim, nie zamierzam chodzić na skróty. Choć oceniam moją muzykę jako niszową, liczę że spodoba się i wielu znajdzie w niej coś nie na chwile, a na całe życie.
Jak to się stało, że dołączył Pan do Dżemu?
MB: Poznałem się z Dżemem już wiele lat wcześniej, jeszcze za życia Ryska. Miałem wtedy własną kapelę, bardzo zbliżoną stylistycznie do Dżemu, Blues Forever. Występowaliśmy razem na kilku festiwalach i stąd znajomość z chłopakami, szczególnie z Jurkiem Styczyńskim, który przez kilka lat mieszkał nawet we Wrocławiu i spotykaliśmy się często prywatnie. Po śmierci Ryśka nie startowałem w konkursie i to Jacek Dewódzki został wokalistą Dżemu, ale kiedy po paru latach ich koncepcje dalszego rozwoju zaczęły się rozjeżdżać w różnych kierunkach, Dżem zwrócił się do mnie z propozycją współpracy. Z racji tego, że nagrywałem właśnie wtedy drugą solową płytę, decyzja była trudna, ale myślę, że słuszna.
Czy często jest Pan porównywany do Ryszarda Riedla?
MB: Porównania są nieuniknione, ale nigdy nie miałem z tym żadnych większych problemów. Na początku było tych analiz znacznie więcej, teraz już sytuacja jest stabilna. Choć zdarza się raz na jakiś czas. Wychowywałem się na tej muzyce, wiec jeśli komuś przypominam Ryśka, to super, jeśli w ogóle go nie przypominam, to też dobrze, bo przecież warto być sobą, a nie czyjąś kopią. A zdania są w miarę równo podzielone i każdy ma do tego prawo. Prawda zawsze leży pośrodku.
Czy od dzieciństwa marzył Pan o karierze muzycznej, czy raczej chciał zostać zupełnie kimś innym?
MB: Moi rodzice twierdzą, że od małego przejawiałem talent i zainteresowania muzyczne, choć dla mnie samego nie było to takie oczywiste. Uwielbiam grać w teatrze, od 2000 roku jestem Jezusem w Chorzowskim spektaklu Teatru Rozrywki „Jesus Christ Superstar”. Na studia wybrałem wrocławską architekturę, marzyłem też o zawodowym graniu w koszykówkę. Zwyciężyła jednak muzyka.
Co uważa Pan za swój największy sukces i jakie jest Pana największe marzenie?
MB: Największym sukcesem jest za każdym razem realizacja marzeń. Na każdym etapie życia, nasze marzenia są inne, kreujemy swoją rzeczywistość, realizując je. Lecz to co jeszcze wczoraj wydawało się nieosiągalne i ważne, jutro staje się pospolite. To trochę przerażające. Moim największym sukcesem jest coś w rodzaju świadomości istnienia, zawsze do niej dążyłem i podążać będę nadal, na swój, pewnie ułomny sposób. Choć może brzmi to dość trywialnie, dla mnie to najistotniejszy aspekt mojego obecnego funkcjonowania. Marzenie? Przytomność umysłu do późnej starości, żeby móc cieszyć siebie samego i innych nie prostacką, a magiczną, zaczarowaną muzyką i mądrym tekstem.
Jaki Maciej Balcar jest na co dzień?
MB: Dość pospolity, jak sądzę. Nie różnię się wiele od innych ludzi, mam takie same problemy, rozterki, wzloty i upadki. Wierzę jednak mocno w to co robię i wkładam w to całą dostępną energię. Uważam też, że prawdziwe bogactwo to nie ilość pieniędzy na koncie, ale pasji w działaniu. To prawdziwie boski dar. Póki co, siadając z instrumentem na scenie, uważam się za bogacza.
—
Poniżej wspomniany w rozmowie utwór z najnowszej płyty.