Prawo i Sprawiedliwość proponuje wprowadzenie zasady dwóch kadencji dla tych, którzy pełnią funkcje jednoosobowe, czyli dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Jest to sprawdzony mechanizm, który działa w niemalże wszystkich zachodnich demokracjach.
„Mamy w Polsce problem z wieloletnimi rządami tych samych ekip. W miastach i miasteczkach tworzą się układy władzy i biznesu, korupcjogenne, skutkujące obsadzaniem stanowisk według znajomości, a nie kompetencji. Rozbicie tych układów w wyborach jest niemal niemożliwe. Całe urzędy stają się sztabami wyborczymi prezydentów czy burmistrzów, i to długo przed rozpoczęciem kampanii. Urzędnicy, nauczyciele – ci wszyscy, których praca zależy od lokalnych władz – tworzą wraz z rodzinami znaczącą bazę wyborczą. To premiuje urzędujących; są miasta, w których z tej premii korzystają już od sześciu, a nawet siedmiu kadencji (Gliwice).
Nadzór nad działalnością samorządów mogą sprawować media. Ale wiele lokalnych redakcji jest od władzy uzależnionych – działają dzięki reklamom urzędu, spółek samorządowych i lokalnych biznesmenów (ich prosperity też często zależy od decyzji urzędników). Znane są w Polsce przypadki zabicia krytycznych wobec władzy lokalnych gazet poprzez wycofanie takich reklam. Kadencyjność utrudni powstawanie podobnych układów.” – Michał Wybieralski (Gazeta Wyborcza)
W Gryficach mamy podobną sytuację. Burmistrz i starosta pełnią swoje funkcje od kilku kadencji – dobrze to, czy źle?
Ci, którzy są przeciwni kadencyjności przytaczają liczne przykłady, wójtów, burmistrzów i prezydentów, którzy dzięki swoim zdolnościom, poświęceniu i charyzmie wyciągnęli swoje gminy (miasta) na wysoki poziom cywilizacyjny, zwłaszcza gdy porówna się te gminy z sąsiadami. I to prawda. Sam osobiście znam takich włodarzy. Ale czy to wystarczający argument przeciwko wprowadzeniu dwukadencyjności niektórych funkcji?
„Od zawsze” byłem zwolennikiem kadencyjności. We wrześniu 1980 roku, gdy powstawała „Solidarność”, w dokumentach związku zapisano dwukadencyjność wybieralnych stanowisk. Po ponownej legalizacji „Solidarności” w 1989 roku, gdy zbliżał się koniec drugiej kadencji wielu działaczy, podjęto decyzje o likwidacji zasady kadencyjności na stanowiskach związkowych. I tak, od wielu lat mamy w naszym regionie tych samych działaczy.
Zwolennicy zniesienia kadencyjności argumentują, że gdyby się trzymać reguł rotacji działaczy, to wiele struktur przestałoby istnieć. Rzeczywiście, nie widać osób, które chciałyby pełnić te funkcje. Ale to tak, jak w fizyce z zasadą Heisenberga. Nie wiemy, jakby było, gdyby koniecznie trzeba było znaleźć następcę. Gdyby było wiadomo, że taki musi się znaleźć, może byliby chętni? Fakt zniesienia kadencyjności wpływa na zachowanie ewentualnych kandydatów.
Moje zdanie jest jeszcze bardziej skrajne. Organizacja, której nie stać na nowego szefa co osiem (ew. dziesięć) lat – powinna przestać istnieć!
Wróćmy do samorządów. Wprowadzenie dwukadencyjności nie sprawi, że znikną wszystkie patologie, toksyczne powiązania, niezdrowe układy. Ale będzie większa szansa, że władze samorządowe poczują się wybrane do realizowania oczekiwań lokalnej społeczności, a nie będą dworem domagającym się czci i pokłonów.
alb