Empatia to jedno z najbardziej ludzkich uczuć, jakie każdy z nas może doświadczyć na co dzień w kontaktach z drugim człowiekiem. Świadczy ona nie tylko o naszym człowieczeństwie, ale przede wszystkim stanowi dowód na to, że człowiek w swojej naturze jest istotą pełną współczucia, miłości i ogólnie pojętego dobra. Uczucie to, gdy zrodzi się w nas daje ogromną siłę do walki z przeciwnościami, ale co wydaje się ważniejsze stanowi źródło radości i olbrzymiej satysfakcji, nie tyle dla obdarowanego, co dla darczyńcy.
Ilu z nas w swoim życiu trafiało na przeszkody, które wydawały się nie do przeskoczenia? Ilu z Was w sytuacjach trudnych przekonało się osobiście o tym, że dookoła istnieją dobre anioły, ludzie gotowi zakasać rękawy i nieść bezinteresowną pomoc nie oczekując w zamian dosłownie niczego? Prawdopodobnie każdy. Pewna mała dziewczynka – Tosia Ratajczak, która od narodzin z całych sił z pomocą rodziców walczy o zdrowie, przekonała się, że nadzieja na wyzdrowienie, jaką każdego dnia na nowo odnajdują w swych sercach jej najbliżsi nie jest tylko niespełnionym marzeniem.
Tośka urodziła się, jako 900 gramowy wcześniak, który nie dość, że „tyciutki” zmuszony był już na wstępie swojego życia stanąć do walki z bardzo groźnym wylewem krwi do mózgu czwartego stopnia będącym konsekwencją powikłań. Jak by tego było mało wylew pozostawił po sobie porażenie lewej strony ciała i mnóstwo pytań o to, co dalej. Na szczęście okazało się, że ta mała „calineczka” ma w sobie coś jeszcze, iskrę i ogromną ochotę do życia, która wsparta nadzieją i niewiarygodnym uporem rodziców pozwoli jej walczyć.
Dziś Tosia ma 3 lata i jak mogliśmy się osobiście przekonać w trakcie zorganizowanej specjalnie dla niej imprezy charytatywnej, jest żywiołową i pełną radości małą dziewczynką. Osóbką, dla której nauczycielka ZSP im Czesława Miłosza w Gryficach pani Danuta Pełczyńska Nejmasz wraz z m.in. sportowcem i genialnym żonglerem Michałem Kazimierzem Stryszowskim, dyrektorem Stanisławem Stolzem, uczniami „Miłosza” oraz gronem pedagogicznym tej placówki rozwinęli skrzydła dobrej woli i zebrali trochę „grosza”, by mała bohaterka mogła kontynuować rehabilitację dającą jej nadzieję na powrót do zdrowia.
Red. Drodzy państwo dzisiejsza akcja charytatywna, z której zebrane pieniądze pozwolą wam kontynuować rehabilitację córki jest bardzo budująca? Okazało się, bowiem że macie mnóstwo przyjaciół.
Jacek Ratajczak – tata Antosi: Jesteśmy bardzo wzruszeni i szczęśliwi dzisiejszą akcją. Każdego dnia walczymy o to, by nasza córka funkcjonowała w życiu codziennym. To dzięki tym osobom dzięki ich zaangażowaniu mogło dojść do takiej imprezy. Przy okazji dziękujemy, wszystkim, którzy nam pomagają. Nie wymienię ich z nazwiska, bo mógłbym kogoś pominąć jednak dziękujemy każdemu. Bardzo dziękujemy.
Red. Antosia jest bardzo żywiołowym i ekspresyjnymi dzieckiem. To jak mi się wydaje efekt ciężkiej pracy, rehabilitantów?
Joanna Ratajczak – mama Antosi: Ktoś stojący z boku mógłby powiedzieć przecież ona jest zdrowa. To jest właśnie nasza, rehabilitantów a przede wszystkim lekarzy ciężka praca. To oni potrafili nas pokierować, podpowiedzieć, jakie kroki poczynić ku temu by było jak najlepiej.
Red. Potrzeby jak sądzę są duże. Koszty zapewne równie wielkie?
Joanna Ratajczak: Powiem tak. Na chwilę obecną potrzebujemy pieniędzy na rehabilitację naszego dziecka, którą mogę powiedzieć z ręką na sercu w 95% finansujemy sami, 45 minut zajęć to wydatek rzędu 65 złotych plus np. lasery kolejne 50 złotych.
Red. Ile razy w tygodniu wymaga takich sesji leczenie waszej córki?
Joanna Ratajczak: Staramy się by było to jak najczęściej, najlepiej codziennie. Dla takiego dziecka, tydzień zwłoki to jest ogromna przepaść dlatego, że dziecko ciągle rośnie i przez to potrzebuje ciągłej stymulacji ścięgien, mięśni po to żeby wraz ze wzrostem organizmu wszystko nadążało prawidłowo się rozwijać.
Red. Jakie są rokowania. Co mówią lekarze?
Joanna Ratajczak: Wśród lekarzy zdania są podzielone. Jedni najchętniej położyliby ją na stół i pokroili. Drudzy mówią absolutnie nie. Tak długo jak się da będziemy ją jednak rehabilitować, obstrzykiwać botuliną, wspomagać tak by operacja była ostatecznością. Jako rodzice nie bazujemy na opinii jednego lekarza, bo było by to czymś błędnym. Staramy się by tych lekarzy było więcej. Bierzemy więc pod uwagę te opnie, których jest najwięcej.
Jacek Ratajczak: Lekarze są pod wielkim wrażeniem, patrząc na dokumentację medyczną mówiąc, że to nie jest to samo dziecko. Podkreślają, że bardzo rzadko spotyka się by doprowadzić dziecko do takiej funkcjonalności poprzez rehabilitację.
Red. Jaka jest, na co dzień Antosia w domu przy was?
Jacek Ratajczak: Mała jest bardzo radosna daje nam bardzo dużo satysfakcji i miłości. Człowiek chce ją coraz bardziej kochać i coraz bardziej usprawniać.
Joanna Ratajczak: To jest biegająca iskra. Prawdziwy żywioł. Jestem pełna podziwu, że pomimo swoich niedomagań potrafi bawić się jak każde dziecko. Uśmiechać się i oczywiście rozrabiać.
Red. Jak reaguje na rehabilitację, nie buntuje się?
Joanna Ratajczak: Czasami nie jest łatwo. Antosia potrafi się buntować, potrafi stanąć okoniem powiedzieć nie ja tego nie zrobię. Jestem jednak z niej bardzo dumna za to, że jak na dziecko wkłada w rehabilitację ogromną pracę, a także ma cierpliwość do ciągłych wizyt lekarskich oraz tych wszystkich operacji, które przeszła np. zabieg laseroterapii. Jesteśmy wdzięczni doktorowi Sobczakowi, który mimo posiadanej diagnozy wezwał profesor Modrzejewską, dzięki której nasze dziecko widzi.
Red. Co z osobami, których dziś tu nie ma w Gryf Arenie a które być może zechcą pochylić się nad losem waszej córki i pomóc”
Joanna Ratajczak: Jesteśmy właśnie na etapie zakładania subkonta w fundacji. Informacja o fundacji zamieszczona jest natomiast na stronie starostwa. Nie ukrywam, że jeżeli rehabilitacja nie będzie przynosiła dalszej poprawy będzie potrzebna operacja w prywatnej klinice w Krakowie, która nie naraża dziecka na 6 tygodni w gipsie. Klinika ta wprowadza nowatorską metodę, dzięki której już po dwóch tygodniach dziecko może funkcjonować normalnie i kontynuować zabiegi rehabilitacyjne.
Jeszcze w trakcie akcji do puszek, które krążyły wśród publiczności trafiły pierwsze spore sumy, o co zapytaliśmy jednego ze współgospodarzy akcji dyrektora ZSP im. Czesława Miłosza w Gryficach pana Stanisława Stolza.
Stanisław Stolz: Żeby była jasność nic nie robimy dla siebie. Faktycznie zorganizowaliśmy dwie tury akcji charytatywnej, w której wzieli udział uczniowie naszej szkoły, ale również i uczniowie innych placówek. Echo jest niesamowite. I podkreślę to jeszcze raz robimy to dla dziecka potrzebującego pomocy. To się zresztą dobrze komponuje jeśli chodzi o czas, jesteśmy bowiem w okresie wielkanocnym. Ja się bardzo cieszę i od razu może podziękuję tym wszystkim, którzy odpowiedzieli na mój apel, bo to jest wspaniałe jak nasza społeczność gryficka i nie tylko, bo i z gminy i z powiatu, potrafi się mobilizować w takich strategicznych chwilach. Co do skuteczności jeszcze nie wiem, gdyż puszki ciągle krążą. Wiem jednak, że jest ona niesamowita, bo sam Michał Kazimierz Stryszowski nasz specjalista od główkowania ze swojej ziemi, czyli ziemi krakowskiej przywiózł z tego co wiem ponad tysiąc złotych. PKS to firma, w której pracuje mama Tosi zebrał dwa tysiące złotych. To są pieniądze, które zapewnią rehabilitację i skuteczne leczenie Tosi. A my dołożyliśmy to, co mamy w puszkach plus całą organizację, czyli ciasto i serce albo serce i ciasto. Kolejność dowolna.
Red. Zapewne, jako dyrektor czuje pan dumę z tej młodzieży.
S.Stolz: Powiem filozoficznie. Lubię widzieć jak się ludzie cieszą a jeszcze bardziej lubię, gdy i my możemy się do tego przyczynić.