Fotoradary od zawsze były utrapieniem kierowców: zmuszały ich do jazdy zgodnie z przepisami, a w razie pośpiechu czy nieuwagi, skutkowało mandatem. Rekordziści mogli nawet utracić prawo jazdy.
Gminy czerpały ogromne korzyści z wielości płaconych mandatów. Złośliwi na okres wakacji mówili „żniwa”. Przenośne fotoradary, często chowane przed wzrokiem jadących, powodowały, że mandaty sypały się jak z rękawa. Modne było radio CB, które ostrzegało przed ewentualnym zagrożeniem w postaci stojącej przy drodze policji i ich sprzętu sprawdzającego prędkość. Modne były tras, na których nie groziło „niebezpieczeństwo złapania punktów za szybką jazdę. Każdy do dziś pamięta, z czego słynęła gmina Biały Bór – z największej ilości zamontowanych fotoradarów w Polsce. Niemal co pół kilometra stało urządzenie. A wpływy do kasy gminy były przeogromne.
Dobrze sobie radziły także miejscowości wypoczynkowe, a nasz powiat jest takim terenem. Gmina Rewal, Karnice czy Trzebiatów również korzystały z możliwości szybkiego zarobku. Do budżetów gmin planowano przychody uzyskane z mandatów i były to często ogromne kwoty. Nie zawsze wydatkowane były na poprawę bezpieczeństwa na drodze w postaci np. budowy ścieżek rowerowych czy poprawę nawierzchni dróg. (A tak na marginesie: kto jechał nad morze z Karnic przez Ninikowo – wie o czym piszę).
Zapotrzebowanie na strażników gminnych czy miejskich było ogromne. Nikt wówczas nie myślał o bezpieczeństwie. Ani jadący ani kierujący. O bezpieczeństwie głośno było tylko wtedy, kiedy zdarzył się wypadek: zginął pieszy lub rowerzysta, a za szybko jadący samochód zniknął bez śladu.
Ale nastał taki czas, kiedy prawo drogowe uwolniło kierowców od takiej niewygody. Każdy spieszący się wypatrywał tylko przedstawicieli Policji, którzy „stoją” zawsze w tych samych miejscach. Są przewidywalni, tak jak i czas, kiedy pilnują ruchu: po świętach, popularnych imieninach, początek roku szkolnego, długie weekendy i jeszcze kilka okazji.
W tym roku po raz pierwszy jadąc nad morze lub do pracy wolni byliśmy od stresu wywołanego zwalniania przed stojącym fotoradarem. Aż dziwnie się jechało, gdy stał samotny znak informujący o ograniczeniu prędkości. I wszyscy jadą nie zważając na niego.
Aż do czasu. Pewnego dnia w Pobierowie w sierpniu, czyli bliżej końca sezonu, na drodze, na wysokości dawniej stojącego fotoradaru, zdążył się wypadek. Zbyt szybko jadący turysta potracił przechodnia: młoda osoba trafiła do szpitala, droga zakorkowana była na prawie godzinę.
Wypadek jak wiele innych, gdyby nie to, że po tygodniu na drodze w tym miejscu pojawi się próg zwalniający. Od razu skojarzyłem fakty. Drogą samochody jeździły zbyt szybko. Stało się niebezpiecznie. Zabrakło bata na kierowców, jakim był dotychczas mandat. Każdy jechał jak chciał lub umiał. A to jeszcze nie koniec tej historii, bo następnego dnia kilkanaście metrów dalej pojawił się kolejny próg zwalniający. Pomyślałem, że zarządca drogi, czy wójt lub radni wspaniale zareagowali na to wydarzenie. Na progu każdy zwalniał. Im lepszy, szybszy samochód , to tym bardziej. Po raz pierwszy wtedy pomyślałem: szkoda, że nie ma tu fotoradaru!