Gorycz porażki przeżyli organizatorzy referendum w Płotach. W głosowaniu o odwołanie burmistrza i rady miejskiej zagłosowało mniej niż dwa tysiące osób. Frekwencja (ok. 19%) była za niska, by referendum było skuteczne.

(Leniwi mogą opuścić następne 3 akapity).

W Polsce władza państwowa dzieli się na dwa obszary: administrację rządową i administrację samorządową. Ta pierwsza to oczywiście rząd, czyli premier i ministrowie, wojewodowie oraz tzw. administracje niezespolone (dawniej – specjalne) np. urzędy statystyczne, izby skarbowe, urzędy morskie.
Administracja samorządowa, to władze gmin, powiatów i województw.

O ile na administrację rządową mamy wpływ bardzo pośredni, bo tylko przez głosowanie w wyborach do sejmu i senatu, to nasz wpływ na to, kto i jak będzie nami rządził mamy całkiem spory. To nie tylko możliwość głosowania na radnych i burmistrzów (wójtów, prezydentów), ale również możliwość ich odwołania w referendum, a także realna możliwość tworzenia komitetów wyborczych wyborców i kandydowania w wyborach samorządowych (możliwość kandydowania z własnego komitetu do sejmu lub senatu teoretycznie istnieje, ale praktycznie taki kandydat nie ma żadnych szans w wyborach).

Ciekawa sytuacja jest w przypadku referendum o odwołanie burmistrza (wójta, prezydenta) lub/i rady gminy. Kodeks wyborczy przewiduje, że aby referendum było ważne musi głosować w głosowaniu musi wziąć udział nie mniej niż 3/5 biorących udział w wyborach burmistrza i rady.
I tu zaczyna się cyrk. Ponieważ zadowoleni raczej nie wykazują aktywności, rządzący zakładają, że jeżeli uda się osiągnąć wymaganą frekwencję, to wynik jest przesądzony – przegrają. Więc cała aktywność zwolenników burmistrza (lub rady) idzie na… zniechęcenie do wzięcia udziału w referendum. Moim zdaniem, to parodia demokracji.

Wróćmy do Płotów. Odwrotnie niż w niedawnym skutecznym referendum o odwołania burmistrza Trzebiatowa, gdzie tzw. „układ”, ze starostą na czele był zainteresowany odwołaniem Pana Matusewicza, w Płotach stanął w obronie burmistrza. I to było widać. Na powiatowych bilbordach ukazały się plakaty zniechęcające do udziału (ciekawe, kto i ile zapłacił?). Policja bezwzględnie karała źle parkujących pod lokalami wyborczymi, a komisja restrykcyjne wymagała dokumentu tożsamości (oczywiście słusznie, ale dlaczego przy wyborach „przymykała oko” i przyzwyczaiła ludzi, że jak się dobrze znają, to po co dowód). Ciekawe, czy tak było w Trzebiatowie?

Co jeszcze? Na FB są wpisy, że radni (ci, którzy mieli być odwołani!) siedzieli przed lokalami wyborczymi i patrzyli (a wszyscy się znają), kto wchodzi do lokalu (a głosują przecież tylko przeciwnicy burmistrza i rady). Do tego podobno były (zdjęcia na FB) samochody z kamerami filmujące (lub udające, że filmują – na jedno wychodzi – zastraszają) wejścia do lokali wyborczych itd.

Przez analogię do tego, co się działo w Gryficach podczas podobnego referendum, można przypuszczać, że w zakładach pracy podległych gminie i powiatowi, było jasno dane do zrozumienia, że pójście na referendum będzie źle widziane przez przełożonych.

I to jest demokracja?!

Alb

Poprzedni artykułGryficka Rega 2015 – już można głosować
Następny artykułRodziny zastępcze wśród nas